Dr Marian Szołucha
Europułapka
Strefa euro przez kilka pierwszych lat swojego istnienia
trwała we względnym spokoju dzięki niezłej ogólnoświatowej koniunkturze
gospodarczej. Gdy jednak nadeszły „chude lata”, co prędzej czy później nastąpić
musiało, wspólna waluta stała się nie ekonomicznym bezpiecznikiem, a dodatkowym
katalizatorem negatywnych zjawisk.
Powód tej sytuacji jest jeden – kraje, które przyjęły euro nie
stanowią tzw. optymalnego obszaru walutowego, a więc obszaru, na którym
efektywność gospodarowania jest zmaksymalizowana, gdy wprowadzi się na nim
jedną, wspólną walutę. Ich gospodarki są zbyt zróżnicowane, mają inne tempa
rozwoju, inną strukturę, priorytety itd.
Dlaczego więc strefa euro wciąż trwa? Właściwie wyłącznie
dzięki temu, że jej upadku boją się Niemcy. Gdyby bowiem musieli
oni powrócić teraz do swojej marki, to jej wartość natychmiast i w sposób
niekontrolowany poszybowałaby na takie poziomy, że niemiecki eksport,
filar gospodarki tego kraju – jako coraz mniej konkurencyjny – załamałby się,
przez co Niemcy straciliby nieporównanie więcej, niż wydają obecnie na
ratowanie Grecji. „Ratowanie” to jest zresztą również z innych powodów
niebezinteresowne. Skąd bowiem wzięły się – oczywiście między innymi – greckie
problemy? Ano stąd, że niemieckie, francuskie i inne banki przez lata pożyczały
Grekom wielkie sumy, by stać ich było na kupowanie towarów importowanych…
właśnie z Niemiec czy Francji. Teraz więc kraje te przekazują pomoc de facto
swoim bankom, w którym to procederze Grecja jedynie pośredniczy. Dodatkowo
domagają się od Grecji wyprzedaży za bezcen jej majątku narodowego, licząc w
ten sposób na okazję do tanich zakupów.
A gdyby Grecy wyszli ze strefy euro? Uważam, że po niedługim
czasie, głównie dzięki dewaluacji drachmy, zaczęliby stawać na nogi, a inne
kraje poszłyby za ich przykładem. I tego właśnie niebezpiecznego precedensu
obawiają się Niemcy. Ale innej drogi przed Grecją nie ma. Cięcia wydatków
publicznych i podnoszenie obciążeń podatkowych tylko pogłębiają recesję. Grecka
gospodarka kurczy się piąty rok z rzędu. W tym roku, wg Eurostatu, grecki PKB
spadnie o kolejne 4,7%. W tej sytuacji wyjście z pułapki zadłużenia jest
niemożliwe.
Sami Grecy nie są oczywiście w tym wszystkim bez winy. Ich
kreatywną księgowość i rozpasanie finansów publicznych należy jednoznacznie
piętnować. Ważniejsze jest dziś jednak zastanowienie się, w jaki sposób
ograniczyć ryzyko pojawienia się takich sytuacji w przyszłości. Proponuje się
nam wpisywanie kolejnych reguł fiskalnych do aktów prawa wspólnotowego oraz –
generalnie – skupienie jeszcze większej władzy w ręku centralnych instytucji
Unii Europejskiej, z możliwością bezpośredniego ingerowania w krajowe budżety
włącznie. Z tym, że po pierwsze – jak dowodzą przykłady z ostatnich lat – prawo
unijne jest z reguły w takich sprawach nieskuteczne, a po drugie – abstrahując
już od samego sensu dalszej federalizacji – zgodnie z Traktatem Lizbońskim
(art. 3 – 6) polityka budżetowa jest wyłączną kompetencją państw członkowskich.
Przeciwdziałać nadmiernemu zadłużeniu publicznemu należy więc przez
wprowadzanie właściwych zapisów do prawodawstw krajowych, i to na jak
najwyższym poziomie, najlepiej konstytucji.
Co ma zrobić w tej sytuacji Polska? Paradoksalnie, w
krótkim, co najwyżej średnim terminie, powinno nam zależeć na utrzymaniu euro
przy życiu. Kondycja naszej gospodarki jest bowiem w znacznej mierze zależna od
kondycji gospodarki niemieckiej. Bo to Niemcy są naszym największym partnerem
handlowym. Jednak nie łudźmy się. Euro nie przetrwa długo. Dlatego w
międzyczasie musimy intensywnie rozwijać powiązania z państwami spoza Unii
Europejskiej. Musimy zwrócić się przede wszystkim na wschód i próbować nawiązać
ściślejsze kontakty gospodarcze z grupą wybijających się na arenie
międzynarodowej krajów BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA).
Gospodarka UE jako całości odnotuje w tym roku
prawdopodobnie zerowe tempo wzrostu PKB, a sama strefa euro nawet minimalnie
ujemne. Są to dane dramatycznie słabe. A przecież mówi się o nich tak rzadko w
porównaniu do szerokiej i gwałtownej dyskusji na temat deficytu i długu
publicznego. Zapomina się jakby, że wskaźniki: deficyt/PKB i dług/PKB to
ułamki, które oprócz licznika, mają też mianownik i to na tym mianowniku
powinniśmy skupić więcej uwagi.
Żadne próby wyjścia z kryzysu, o których dyskutuje się na
kolejnych szczytach Rady Europejskiej (unia bankowa, unia fiskalna,
euroobligacje itp.), nie pomogą. Potrzeba jak najszybszego wprowadzenia
głębokich reform strukturalnych w gospodarkach europejskich, polegających
przede wszystkim na deregulacji sfery realnej i jej odbiurokratyzowaniu oraz
oparciu się na nowych, innowacyjnych technologiach, czyli tych najbardziej
wydajnych, które mogą dać nam przewagę konkurencyjną w rywalizacji z innymi
regionami świata. Słowem – musimy powrócić do koncepcji integracji europejskiej
z II poł. XX w. i zdrowych zasad EWG, opartych nie na ideologii, ale na
rachunku ekonomicznym i współpracy suwerennych państw.