Podatki – ulubiony temat demagogów
Zatem trochę o ekonomii podatków
Ostatnio w debacie publicznej znowu pojawiła się
kwestia sprawiedliwości systemu podatkowego i ważny polityk partii rządzącej
stwierdził – słusznie – że podatki powinny być sprawiedliwe, tzn. bogatsi
powinni jednak płacić więcej niż biedni. To ważne stwierdzenie, bo od lat podatki
są żelaznym tematem politycznych przepychanek, z reguły pierwsze hasło, jakie
rzucają polityczni nuworysze, którzy chcą zaistnieć na scenie politycznej i dać
się zapamiętać ogółowi, to hasło obniżenia i uproszczenia podatków. Jak by tiu
ludziom powiedzieć, że chcemy ich uszczęśliwić – i tak demagogia podatkowa
staje się żelaznym repertuarem.
Choć adwokatów tzw. podatku liniowego, czyli zasady, że
wszyscy mieliby płacić taką samą stawkę podatku dochodowego, jest jakby mniej,
ale jednak pojawiają się na obrzeżach polityki, wciąż dają się na nią nabrać
zwłaszcza ludzie młodzi, a często powtarzany jest wobec państwa chwytliwy epitet
„zbója Janosika”, uparcie powtarza się starą śpiewkę, że opodatkowując dochody
państwo „karze pracę”, a nawet słychać zawołania ostre a buńczuczne: „Wara od
naszych dochodów”. I rzuca się propozycje „rewolucji podatkowych” – na przykład
opodatkowania zamiast dochodu – majątku lub przychodów.
Tak to już jest, że ludzie niestety chętnie wypowiadają
się w sprawach, na których się nie znają, a z braku stosownego wykształcenia nie
rozumieją. To dlatego najwięcej mamy lekarzy i ekonomistów, zaś podatki jest to
obszar, którego niezrozumienie sięga podstaw wiedzy ekonomicznej. Brakuje jej nie
tylko młodym adeptom polityki, ale też większości polityków, publicystów i
dziennikarzy, nawet ludziom biznesu oraz oczywiście tzw. „szerokiej publice”. A
i niestety niektóre szkoły ekonomiczne nie dokształciły swych absolwentów – i nawet
profesjonalni ekonomiści dają się czasami złapać na lep taniej demagogii
podatkowej i plotą androny. Dlatego w tym tekście spróbuję omówić podstawowe
nieporozumienia związane z podatkami przede wszystkim w kwestiach ich celu i
ekonomicznego znaczenia oraz źródła podatków i przedmiotu albo mówiąc inaczej, podstawy
opodatkowania.
Po pierwsze, państwo nakładając obowiązek podatkowy
społeczeństwu nic nie zabiera. Podatek jest narzędziem pozyskiwania przez
państwo dochodów niezbędnych do finansowania jego zadań publicznych.
Publicznych – to znaczy dla dobra powszechnego, jak mawiali starożytni
Rzymianie, czyli to nie jest żaden socjalizm, a co warto zawsze powtarzać: PRO
PUBLICO BONO – dla dobra wspólnego, dobra ogółu. Ale istnienie państwa oznacza,
że część z nas jest zatrudniona przez instytucje stworzone dla realizacji dobra
wspólnego. Dlatego my, członkowie społeczeństwa, musimy oddać część swoich
dochodów po to by części z nas, zatrudnionym przez instytucje państwa, zapłacić
za pracę i umożliwić nabycie narzędzi niezbędnych do jej wykonywania.
Podatek nie jest zatem żadną karą, ani zbójeckim działaniem,
jest naszą zbiorową, obywatelską zapłatą ludziom za pracę - tak jak czynsz jest
zapłatą za pracę administratorom budynku, w którym mieszkamy, jego dozorcom,
ochronie, sprzątającym, wywożącym śmieci itd. Podatek to po prostu specjalny
instrument umożliwiający redystrybucję dochodów, jest tylko, poprzez budżet
państwa, przemieszczeniem dochodów wewnątrz społeczeństwa czyli przekazaniem
części dochodów osobom pracującym w sektorze publicznym - tak jak przekazaniem
części dochodów jest każdy akt nabycia dobra konsumpcyjnego lub usługi na
rynku: dokonując zakupu oddajemy część swoich dochodów sprzedawcy, ten
przekazuje te pieniądze swoim pracownikom i producentowi, który z kolei daje je
swoim itd. – gospodarka to przecież nic innego, jak wielkie, poplątane
kłębowisko takich ciągów przekazywanych pieniędzy.
Warto wiedzieć, że w ekonomii dochód, jak i podatek, są
tym, co nazywamy „kategoriami strumieniowymi”: są to przepływy strumieni
pieniędzy; podobnie wytwarzany produkt krajowy – jest to strumień rzeczy o
wartościach wyrażonych poprzez ceny – PKB to ogólna wartość tego strumienia, suma
wytworzonych dóbr i usług. Można zatem metaforycznie powiedzieć, że strumień
pieniędzy przekazanych jako dochody ma w procesach wymiany zderzyć się ze
strumieniem wytworzonych dóbr i usług. Część tych dóbr i usług mają nabyć ci z
nas, których zatrudnia państwo, dlatego od strumienia dochodów poprzez podatek
„odrywa się” część strumienia dochodów i przekazuje poprzez państwo realizujące
swój budżet, tejże części społeczeństwa – to nazywamy redystrybucją dochodów.
W tym „oderwanym” strumieniu pieniędzy musi być też wyodrębniona
część środków, które musimy przekazać naszym matkom, ojcom, babciom i dziadkom,
którzy zakończyli swój okres aktywności zawodowej – by mieli za co nabyć część
dóbr i usług. Budżet państwa dokonuje redystrybucji dochodów, podatek jest tego
narzędziem. Ale co ważne, twierdzenie formułowane czasami przez
niewykształconych ekonomicznie polityków i publicystów, że „obniżając podatki
zostawi się więcej pieniędzy społeczeństwu” – nie ma sensu, bo jak
powiedziałem, państwo społeczeństwu nic nie zabiera – ono tylko przenosi
dochody między członkami społeczności. Może natomiast - przynajmniej
nominalnie, a niekoniecznie realnie - dodać społeczeństwu, jeśli źródłem jego
dochodów jest emisja pieniądza lub środki pozyskane za granicą – ale to bardzo
złożony temat, na rozwijanie którego nie ma tu miejsca.
Po drugie zatem, źródłem podatków są w zasadzie zawsze
dochody – a jeśli nie są, to raczej źle, może to prowadzić do szkodliwych
skutków ekonomicznych. Płacąc podatek oddajemy część naszych dochodów – ale co
ważne: dochodów bieżących lub zakumulowanych, czyli zaoszczędzonych – to, w
jakich proporcjach wykorzystywane są dochody bieżące i zakumulowane powoduje
określone złożone skutki ekonomiczne. Wynikają one z tego, że podatek to
narzędzie redystrybucji dochodów, a redystrybucja dochodów bieżących w zasadzie
nie zmienia ogólnej siły nabywczej, gdy natomiast ktoś płaci podatek czerpiąc z
zasobu swych oszczędności, to zmniejsza się zasób oszczędności, a zwiększa
ogólna siła nabywcza. Tak dzieje się na przykład wtedy, gdy po wypełnieniu
zeznania podatkowego podatnik musi dopłacić jakąś sumę – dokonuje zwykle
przelewu z rachunku oszczędnościowego lub bieżącego. To zmniejsza jego zasoby
pieniężne - niewygodne, ale przyznać trzeba, że z drugiej strony, mobilizuje do
odbudowania posiadanego zasobu oszczędności. Trochę przykre i może wkurzać? Owszem,
ale powstaje mechanizm napędzający gospodarkę. Pamiętajmy, że ogólne bogactwo
bierze się z tego, że ludzie pracują.
Dochody są źródłem podatków także wtedy, gdy płacimy
podatki pośrednie. Stanowią one pewien narzut na cenę, zatem zapłata podatku ma
miejsce wtedy, gdy dokonujemy zakupów, które finansujemy z dochodów bieżących -
aczkolwiek w przypadku droższych dóbr trwałego użytku wykorzystujemy także
dochody odłożone, czyli oszczędności, lub z kredytów konsumpcyjnych – te
spłacamy z dochodów bieżących, czyli ostatecznie źródłem jest dochód.
Zatem zawołania laików i rewolucjonistów podatkowych
„Wara od naszych dochodów, opodatkować konsumpcję" – nie mają sensu, bo
podatki nałożone na konsumpcję także obciążają dochody, ale jak wskazuje nazwa
tej kategorii podatków – pośrednio, w momencie realizacji wydatków – oczywiście
z dochodów - na produkty i usługi, których ceny są obciążone podatkami
pośrednimi.
Oczywiście teoretycznie można by zlikwidować podatki
bezpośrednie i w całości zastąpić je pośrednimi, jednakże przesunięcie poboru
podatków z formy bezpośredniej na pośrednią oznaczałoby skoncentrowanie
obciążenia na jednej formie opodatkowania z bardzo szkodliwymi skutkami dla
gospodarki. Co prawda, z jednej strony jest to formuła fiskalnie
efektywniejsza, przy zobowiązaniu podmiotów gospodarczych do instalowania kas
fiskalnych pobór podatku jest sprawniejszy, ogranicza tzw. szarą strefę i
stabilizuje wpływy podatkowe. Z drugiej jednak strony, podatek stanowiący narzut
na cenę powoduje istotne obniżenie dochodów realnych. Jest to szczególnie
dotkliwe dla osób biedniejszych, które z reguły prawie wszystko wydają na
zaspokojenie swych potrzeb, niewiele albo wcale nie oszczędzają, bo ich na to
nie stać. Wydają zatem prawie 100% swych dochodów – jest to tzw. stopa
konsumpcji – i maleje ona ze wzrostem dochodów – to jedno z podstawowych praw
ekonomicznych. Dlatego wysokie podatki pośrednie oznaczają, że płacony w tej
formie podatek najbardziej obciąża biednych, a ze wzrostem dochodów obciążenie
łagodnieje – nazywamy to degresywnością podatku pośredniego. Gdyby zatem
zlikwidować podatki bezpośrednie i ograniczyć się tylko do podatków pośrednich,
to taki system spowodowałby silne zredukowanie popytu globalnego w gospodarce i
trzeba by konsekwencje tego niwelować wzrostem wynagrodzeń – przede wszystkim
podniesieniem minimalnej płacy, a to oczywiście odbiłoby się na kosztach
przedsiębiorstw. Warto w związku z tym zauważyć, że koncepcja tzw. podatku
liniowego jest zasadniczo błędna, bo nie bierze pod uwagę, że progresja podatku
dochodowego jest niezbędna po to, by przynajmniej zniwelować degresję podatków
pośrednich.
Jak na razie jednak (na szczęście) nie zastąpiono
całkowicie podatku bezpośredniego pośrednimi, ale póki co, wpływy z podatków
pośrednich to najważniejsza pozycja dochodów budżetowych. Jednak jednocześnie swoista
cecha podatku VAT polegająca na tym, że na etapach pośrednich podatek naliczony
jest zwracany, powoduje – zwłaszcza w sytuacji, gdy stawka podatku jest bardzo
wysoka – silną pokusę nadużycia i rozwój przestępczej działalności polegającej
na wyłudzaniu zwrotów podatku, budowaniu tzw. „karuzel podatkowych” itd., co
powoduje ogromne straty państwa i daje wielkie zyski przestępcom – zostało to
szeroko opisane w literaturze naukowej. Dlatego niżej podpisany jest
przeciwnikiem podatku VAT. Uważam, że powinien on funkcjonować do etapu
produkcji, a po wyjściu produktu z fabryki zamiast VAT-u powinien obowiązywać
zwykły, prosty, niezwracalny podatek od sprzedaży, coś jak amerykański sales-tax,
zasilający władze lokalne.
Z dochodów płacimy także podatki majątkowe - na
przykład podatek od nieruchomości: aczkolwiek podstawą wyznaczenia go jest
wartość lub powierzchnia nieruchomości, to przecież płacony jest przez oddanie
fiskusowi części dochodów (bieżących lub zaoszczędzonych). Przeznaczanie na
rzecz podatku części majątku jest czymś wyjątkowym, a jeśli się zdarza, to na
ogół prowadzi do niepotrzebnej realokacji, czyli przenoszenia, wyprzedaży,
przejęć majątków i jest to sytuacja, którą z ekonomicznego punktu widzenia
trudno ocenić pozytywnie. Podatkiem, który najczęściej prowadzi do realokacji
majątku jest podatek spadkowy. Ale podatki majątkowe to sprawa dość
skomplikowana - o czym za chwilę.
Po trzecie, trzeba odróżnić źródło podatków od podstawy
czyli przedmiotu opodatkowania. Tą podstawą może być bezpośrednio dochód –
takie podatki nazywamy bezpośrednio dochodowymi. Jeśli podstawą jest cena
nabywanego dobra lub usługi – to podatek jest płacony z dochodu pośrednio, w
momencie wydawania pieniędzy – i o tym była już mowa.
Podstawą podatku może być też majątek. Ale z majątkiem jako
podstawą wyznaczenia wielkości podatku są kłopoty, bo ma on różną formę, a w
przypadku form niepieniężnych jego wartość nie jest jednoznacznie określona:
zależy po prostu od aktualnej sytuacji rynkowej, czyli ceny danej formy
majątku. Na przykład wartość nieruchomości zależy od wielu czynników, może ją
określać rzeczoznawca, ale tak naprawdę rzeczywista cena zostaje określona
dopiero w momencie transakcji sprzedaży. Majątek w formie papierów
wartościowych też ma wartość nieokreśloną, bo cena walorów na giełdzie jest
bardzo zmienna, w krótkim czasie może spaść kilkakrotnie, a gdy pęcznieje bańska
spekulacyjna przewartościowania akcji bywają też kilkakrotne i zwykle kończą
się spektakularnymi spadkami. Gdyby właściciel dużego majątku w formie portfeli
akcyjnych miał być opodatkowany od wartości tego majątku, to wpływy z takiego podatku
byłby zmienne wraz ze zmiennością wartości tych portfeli, a gdyby opodatkowywać
tylko przyrost wartości, to co w przypadku spadku wartości? Postulowane przez
niektórych ekonomistów (Piketty, Laffer i inni) i różnych laików zastąpienie
podatków dochodowych opodatkowaniem majątku jest błędne, nie bierze się bowiem
pod uwagę zmienności rynkowych wycen majątków, dochody budżetowe oparte na
takiej podstawie byłyby bardzo niestabilne.
Oczywiście te uwagi krytyczne nie oznaczają, że podatek
majątkowy w ogóle nie ma sensu. Opodatkowanie majątku jest celowe, jeśli władza
publiczna chce „wydobyć” od podatnika część ukrywanych dochodów jeśli wiadomo,
że ich źródłem jest posiadany przez nich majątek (dochody z majątku, który w
terminologii ekonomicznej nazywany jest też kapitałem). Podatek taki może być
jednak tylko uzupełnieniem systemu dostosowanym do określonych warunków.
Postuluje się też opodatkowanie przychodów lub obrotu –
pojęcia te są w sensie ekonomicznym bardzo podobne: przychód to wpływy pozyskane
w ramach prowadzonej działalności gospodarczej, także różne korzyści materialne,
najczęściej równe łącznej wartości sprzedaży dóbr, towarów i usług netto,
natomiast jako obrót definiuje się wszystkie należności brutto, które stanowią
zapłatę za sprzedaż produktów i usług, pomniejszone o należny podatek. Laicy
postulują zastąpienie podatków dochodowych podatkiem od przychodów lub od
wartości sprzedaży, na jakimś niskim poziomie, na przykład 1% - wydaje się to
bardzo niewiele w porównaniu z kilkunastu czy kilkudziesięcio- procentowym
podatkiem dochodowym, miałaby to być zatem wielka korzyść dla przedsiębiorców,
ot taki jeden drobny procencik, jakież to miałoby być wielkie udogodnienie.
Ale to jest iluzja wynikająca z niezrozumienia, że ani
przychody, ani obroty, ani wartość sprzedaży nie odzwierciedlają rzeczywistej sytuacji
finansowej przedsiębiorstw, bo ich dochody, czyli zyski, to przychody pieniężne
minus koszty. W efekcie tzw. rentowność sprzedaży, czyli stosunek (w
procentach) zysku do wartości sprzedaży, może być bardzo niska, a nawet ujemna.
Rentowności przychodów są bardzo zróżnicowane. Na przykład w latach 2013-2015 rentowność
była stosunkowo wysoka w produkcji wyrobów farmaceutycznych (od 13 do 15%),
wyrobów skórzanych (10-13%), wytwarzaniu i zaopatrywaniu w energię elektryczną,
gaz, parę wodną (9-12%); natomiast niska w handlu detalicznym (0,4-2,4% - a
były okresy rentowności ujemnej), nieco wyższa w handlu hurtowym (1,9-2,6%); natomiast
ujemna w wydobyciu węgla (od -1,5% do – 11,4%).
Ale trzeba pamiętać, że to, co podają statystyki, to są
tylko wartości średnie, zatem musimy zdawać sobie sprawę z tego, że wiele
podmiotów osiąga wartości niższe. Opodatkowanie wartości sprzedaży czy obrotu zdawałoby
się niską stopą podatkową 1% spowodowałoby zatem upadek wielu małych firm o
niskiej rentowności, podczas gdy potentaci rynku, tacy ja branża skórzana,
farmaceutyczna czy energetyczna znalazłyby się w cieplarnianych warunkach, jak
w „raju podatkowym”. Propozycje niedouczonych rewolucjonistów podatkowych – jak
im się wydaje „korzystne dla podatników” - byłyby nie tylko niekorzystne dla
państwa, ale dla wielu przedsiębiorców wręcz rujnujące.
Tak czy inaczej, bez względu na podstawę opodatkowania
– podatnicy i tak płacą go z dochodów bieżących lub odłożonych. Opodatkowanie
innej podstawy niż dochód ma jednak sens wtedy, gdy dochód, czyli rzeczywiste
źródło podatku, jest ukrywany, kamuflowany czy transferowany za granicę kraju poprzez
dodatkowe koszty (nazywane dlatego „kosztami transferowymi”). Ale racjonalne
określenie takiej podstawy jest trudne – przykładem ostatnie eksperymenty z
podatkiem od aktywów instytucji finansowych i podatkiem handlowym.
I po czwarte wreszcie (i być może najważniejsze, bo tu demagodzy
bardzo ludziom mieszają w głowach) jest demagogią twierdzenie, że podatki są
wysokie i trzeba je zmniejszyć. Ostatnio znowu jakaś bidula od Kukiza, blondynka,
w debacie w TVP-info wyrzucała PiS-owi, że nie obniżył podatków. Przecież
trzeba choć trochę uruchomić logiczne myślenie: jak mniej państwo zbierze, to
będzie mniej miało na wypłaty dla swych pracowników albo będzie musiało się
bardziej zadłużyć. Zwolnić ludzi – to takie gadanie, idź i zwolnij połowę
ludzie ze swego biura. O wysokich podatkach - to demagogiczne paplanie, bo
podatki w Polsce nie są wysokie… i są wysokie, ale to sprawa bardziej
skomplikowana niż ludziom niewykształconym w ekonomii się wydaje. Nie są
wysokie makroekonomicznie i jako źródło zasilenia państwa – bo jak spojrzymy na
statystyki i porównamy się z innymi krajami, to nasz polski budżet w relacji do
tego, co wytwarzamy, czyli PKB, jest stosunkowo niski. Jest niski, bo wiele
obszarów odpowiedzialności państwa, czyli naszego dobra publicznego, wspólnego
jest niedofinansowanych – na przykład ochrona zdrowia czy nauka. Z państwem
jest jak z butami: tanie to bubel. Niedofinansowane państwo to państwo w którym
rośnie korupcja w administracji, w szkołach uczą kiepscy nauczyciele, służba
zdrowia funkcjonuje fatalnie, brakuje poczucia bezpieczeństwa, nauka nie
ciągnie gospodarki innowacjami … a w efekcie obywatele odwracają się od
własnego państwa i płacąc podatki mają permanentnie wrażenie, że jest to
wyrzucony pieniądz – „Co mi z takiego państwa?” - staje się powszechnym
sloganem. I wyjeżdżają , bo zarobki niskie, a państwo kiepskie.
Ale jednocześnie podatki są wysokie: dla biednych i
średnio zamożnych, są wysokie, bo 18% od bardzo niskich dochodów – nawet
uwzględniając ewentualnie zwiększoną kwotę wolną – to przecież oznacza, że po
przekroczeniu progu kwoty wolnej trzeba oddawać prawie 1/5 dochodu – dla
biednych i klasy średniej (też faktycznie wynagradzanej u nas nisko) to jest
dużo. A wysoki Vat jeszcze bardziej obniża ich dochody realne.
Ponadto, co bardzo ważne, system podatku dochodowego nie
uwzględnia indywidualnych problemów, gdyż niekompetentni kiepscy ekonomiści
swego czasu (w ekipie J. Buzka) z podatku dochodowego od osób fizycznych wypruli
praktycznie wszystkie ulgi, które dostosowywały podatek do aktualnych
możliwości podatnika. W ten sposób zepsuto całkiem nieźle funkcjonujący, choć
wymagający poprawek, system.
I nie dawajcie się już nabierać na tzw. teorię Laffera,
że jak obniżymy podatki, to do kasy państwa wpłynie więcej. To, jak wykazały
badania na Zachodzie, mogłoby działać przy podatkach wyższych od 60-70%, do
czego nam daleko, ale ta tzw. teoria Laffera to w ogóle jedna z większych
ekonomicznych bzdur, co zresztą udowodnił niżej podpisany.
W gruncie rzeczy jednak problemem jest to, ze niskie są
dochody ludzi: po prostu mało zarabiamy. Mało zarabiamy, bo mało wytwarzamy,
jeszcze raz powtórzę nasze bogactwo tworzy to, co produkujemy. Zatem bez pracy
i bez odbudowy pozycji polskiego przemysłu na dobrobyt nie ma co liczyć. A tym,
co wypracujemy, musimy się dzielić – innej drogi do normalności nie ma.