3 maja br. o godz. 12.00 w sanktuarium maryjnym w
Kałkowie-Godowie k. Starachowic, w tamtejszej Kaplicy Wołyńskiej, będącej
częścią Golgoty Narodu Polskiego, odsłonięta zostanie tablica nieupamiętniająca
Zygmunta Jana Rumla, poetę i oficera BCh, oraz polskich parlamentarzystów,
których 10 lipca 1943 r. w barbarzyński sposób zamordowali banderowcy z UPA.
Paradoksem historii jest to, że o pomordowanych ze względu na tzw. poprawność
polityczną pamiętać się nie chce, a równocześnie ich oprawcy decyzją parlamentu
w Kijowie zostali 9 kwietnia br., w dniu wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego,
uznani za bohaterów narodowych Ukrainy. Jak widać, politycy mogą historię i
moralność dowolnie relatywizować.
Zygmunt Jan Rumel urodził się w 1915 r., w rodzinie oficera Wojska Polskiego. Wychował się w
mieście Juliusza Słowackiego, czyli w Krzemieńcu na Wołyniu. Co więcej, jego
rodzina mieszkała w tym samym dworku, co nasz wieszcz. Po matce
odziedziczył talent literacki. Poznał się na nim bardzo szybko Leopold Staff,
który powiedział swego czasu do jego matki: „Niech pani strzeże tego chłopca,
to będzie wielki poeta”. W młodości, pomimo wyboru drogi służby wojskowej,
Rumel napisał wiele utworów, w tym poemat „Rok 1863” i wiersz zatytułowany „Dwie
matki”, w którym wyrażał swoją miłość
do dwóch ojczyzn, Polski i Ukrainy. Jak mało kto bowiem świetnie rozumiał
realia Kresów Wschodnich, będąc nie tylko piewcą ich piękna,
ale i zwolennikiem rozkwitu tych ziem, które zamieszkiwali przedstawiciele
różnych narodowości, kultur i wyznań.
W czasie II wojny światowej wstąpił w szeregi
Batalionów Chłopskich. Wkrótce otrzymał nominację na dowódcą VIII Okręgu BCH,
przyjmując pseudonim „Krzysztof Poręba”. Okręg ten obejmował jego rodzinny
Wołyń, na którego terenie w tym czasie dochodziło już do pierwszych masowych
mordów na bezbronnej ludności polskiej, dokonywanych przez nacjonalistów
ukraińskich. Na początku lipca 1943 r. do polskich władz podziemnych
doszły sygnały ostrzegawcze o tym, że banderowcy szykują kolejne mordy,
tym razem na niespotykaną dotychczas skalę. Chcąc powstrzymać planowane
zbrodnie, Kazimierz Banach, pełnomocnik Rządu
Rzeczypospolitej Polskiej, wysłał do dowództwa UPA parlamentariuszy w osobie
oficerów Zygmunta Rumla i Krzysztofa Markiewicza. Towarzyszył im woźnica Witold
Dobrowolski, też związany z polską konspiracją. Misja była niesłychanie trudna,
bo okrucieństwo banderowców już wtedy przechodziło wszelkie ludzkie granice.
Niestety, także i w tym wypadku Ukraińcy, łamiąc cywilizowane normy, uwięzili
wysłanników, a następnie w bestialski sposób skatowali ich. 10 lipca,
w przeddzień „Krwawej Niedzieli”, która rozpoczęła ludobójstwo na Wołyniu,
dowódcy banderowców postanowili barbarzyńskim widowiskiem dodać animuszu
"mołojcom" szykującym się do rzezi, a zarazem przyzwyczaić ich do
rozlewu krwi i okrucieństwa. Zmasakrowanych, ale wciąż żywych, polskich
oficerów rozkrzyżowano więc na majdanie we wsi Kustycze, a następnie rozerwano
na strzępy końmi. Dzień później sotnie UPA, wspierane przez
"siekierników", czyli uzbrojonych w siekiery i widły chłopów
ukraińskich, uderzyły w czasie niedzielnych nabożeństw, odprawianych w
rzymskokatolickich kościołach i kaplicach,
na 99 polskich wiosek w kilku wołyńskich powiatach.
Po latach pisarz Jarosław Iwaszkiewicz, wspominając
śmierć młodego poety, napisał: „Był to jeden z diamentów, którym strzelano do
wroga. Diament ten mógł zabłysnąć pierwszorzędnym blaskiem”. Dziś na polskiej
ziemi bezskutecznie szuka się pomnika Zygmunta Rumla. Brak jest też odpowiednich
publikacji. Jednym z nielicznych, który przełamał zmowę milczenia jest reżyser
Wincenty Ronisz, który parę lat temu o tym polskim oficerze zrealizował
dokument filmowy pt. „Poeta nieznany”, zawierający m.in. relację Iwana
Koptiucha z Kustycz, naocznego świadka męczeństwa. Zmowę milczenia próbują też
przełamać potomkowie ofiar, w tym m.in. trzej bracia z wołyńskiej rodziny
Mariańskich, którzy ufundowali pamiątkową tablicę. Tablica ta zostanie 3
maja o godz. 12.00 odsłonięta w sanktuarium maryjnym w Kałkowie-Godowie k.
Starachowic, w tamtejszej Kaplicy Wołyńskiej, będącej częścią Golgoty Narodu
Polskiego. Trzy lata temu bracia Mariańscy w tej samej kaplicy ufundowali także
tablicę poświęconą sprawiedliwym Ukraińcom, którzy w czasie banderowskiego
ludobójstwa ratowali Polaków .
Jeżeli natomiast chodzi o katów polskich parlamentarzystów,
to Stepan Bandera, którego ideologia położyła fundament na Kresach Wschodnich
II RP, posiada dziesiątki pomników ma Ukrainie zachodniej, w tym monumentalny
pomnik we Lwowie, poświęcony, co trzeba ze smutkiem stwierdzić, przez biskupów
ukraińskiej Cerkwi greckokatolickiej. Swoje upamiętnienia posiada też
dowódca UPA Roman Szuchewycz ps. „Taras Czuprynka”, główny kat Polaków,
Ormian i Żydów, którego w 2007 r. prezydent Wiktor Juszczenko pośmiertnie
nagrodził tytułem Bohatera Ukrainy. Przeciwko temu nie zaprotestował ani rząd
Polski, ani Izraela. Rządy te nie protestowały też, gdy 9 kwietnia br., w
czasie wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego w parlamencie ukraińskim w Kijowie,
tenże parlament ogłosił wszystkich członków UPA, w tym też tych biorących
czynny udział w ludobójstwie, bohaterami narodowymi Ukrainy. Jak widać,
politycy mogą histerię i moralność dowolnie zrelatywizować.