O prawdę, rozum i godność – w sprawie ataków na
ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego
Ostatnie dni przynoszą kolejne fale ataków w haniebnej nagonce, rozpętanej
przez „Gazetę Polską” i powiązane z nią media przeciwko zasłużonemu polskiemu
kapłanowi, ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu. Żaden polski patriota, żaden
przyzwoity człowiek, któremu przyświecają wartości takie jak niepodległość,
tożsamość narodowa i prawda historyczna, nie może wobec tej nagonki stanąć
obojętnie. Dlatego jako Polak, narodowiec, a zarazem – potomek Kresowian,
którzy ukraińskiego, ludobójczego szowinizmu doświadczyli na własnej skórze,
mówię: dosyć tego!
1. Przemilczanie i branie w nawias bestialskiego ludobójstwa, dokonywanego pod
banderowskimi sztandarami przez ukraińskich szowinistów, jest kłamstwem
historycznym nie mniejszym niż kłamstwo katyńskie czy negowanie zbrodni
oświęcimskiej. Kto się go dopuszcza, powinien być publicznie piętnowany i
wykluczony ze wspólnoty ludzi przyzwoitych. Nawoływania polityków i publicystów
centroprawicy, by dziś „przekraczać historię” w tej sprawie niczym nie różnią
się od znanego z kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego, obłudnego
hasła „wybierzmy przyszłość”. Działacze dawnej opozycji solidarnościowej,
chcący „przekraczać historię” w sprawie banderowskiego ludobójstwa na Kresach,
powinni najpierw zastanowić się, czy z równą łatwością chcą brać w nawias to,
co bezpośrednio ich dotyczy - zbrodnie stanu wojennego, sprawę Pyjasa, ks.
Popiełuszki i inne mordy komunistyczne. Wreszcie, trzeba powiedzieć, że postawa
tych, którzy wzruszają ramionami nad tragedią Kresów w niczym nie różni się od
postawy ludzi kpiących czy umniejszających wagę katastrofy smoleńskiej.
2. Zachowanie polskiej klasy politycznej i głównego nurtu medialnego w
kontekście kryzysu ukraińskiego musi zdumiewać. W ostatnich miesiącach mieliśmy
w tej sprawie do czynienia z niespotykanym wręcz festiwalem głupoty, w którym
celowała zwłaszcza opozycyjna centroprawica i jej organy medialne z „Gazetą
Polską” na czele.
Po pierwsze, niczym nie daje się usprawiedliwić fakt, że polskie elity
popierają ukraińską opozycję (dziś będącą u władzy) bezwarunkowo, nie
akcentując polskich poglądów na rozwijany w jej szeregach kult Stepana Bandery
i zbrodniczej formacji Ukraińskiej Powstańczej Armii. Haniebny proceder
uwiarygadniania polityków wyznających ideologię banderyzmu ma zresztą swoją
wieloletnią historię, ponieważ sięga czasów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora
Juszczenki. Polscy politycy manifestujący pod banderowskimi flagami, milczący
wobec masowej „banderyzacji” ukraińskiej świadomości historycznej i przestrzeni
publicznej, zasługują na słowa najwyższego potępienia. Ich braku asertywności,
braku prezentowania elementarnego instynktu w sprawach narodowych nie daje się
w żaden sposób wytłumaczyć. Bulwersować może również daleko posunięta
krótkowzroczność takiej postawy. Jakże prawdziwe jest twierdzenie, że ciężko
wyobrazić sobie sprawiedliwe i dobrze urządzone państwo polskie, które nie
rozliczyłoby się ze swoją PRL-owską przeszłością, nie osądziło zbrodniarzy i
oddało honorów bohaterom oraz ofiarom, nie przeprowadziło gruntownej
dekomunizacji i lustracji. Dlatego trzeba zapytać – jak będzie wyglądało
państwo i społeczeństwo ukraińskie budowane na ideologii ludobójczych formacji
i jak będą się w przyszłości kształtowały jego stosunki z państwem i z narodem
polskim? Kto nie pomaga w tym względzie Ukraińcom i nie wymaga od nich
mierzenia się z prawdą, ten gotuje ponury los nie tylko relacjom
polsko-ukraińskim, ale i samej Ukrainie.
Po drugie, jako państwo pozbawione właściwie sił zbrojnych, a zarazem
sąsiadujące z Federacją Rosyjską, ustawiliśmy się dziś w roli najgorliwiej
atakujących Moskwę i jesteśmy na odcinku ukraińskim (i nie tylko) „koncertowo”
wręcz wystawiani przez mocarstwa zachodnie, zachowujące o wiele większą
ostrożność. Sytuacja przypomina tę rodem z 1939 r., w którym nieudolne elity
państwowe, manewrowane przez zachodnich „sojuszników”, poprowadziły nas do
najgorszej katastrofy narodowej w dziejach, jaką dla Polski była II wojna światowa.
Zamiast brać przykład z umiarkowanej oraz nastawionej przede wszystkim na
zabezpieczenie swoich interesów narodowych, postawy Rumunii czy Węgier, Polska
staje dziś do konfrontacji, która zakończy się dla nas fatalnie. Poniesiemy
bezpośrednie koszty walki, która odbywa się nie o nasze interesy i nie o
suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy, a o podział stref wpływów.
Walka ta z dużym prawdopodobieństwem zakończy się rosyjskim Krymem i wpływami
na wschodzie kraju oraz niemieckim protektoratem, z żywiołowo rozwijającym się
banderyzmem, w centrum i na zachodzie. Polska zamknie sobie całkowicie
jakiekolwiek pole manewru na wschód od Bugu, torując drogę do bezpośredniego
już kreślenia scenariuszy wyłącznie przez Niemcy i Rosję. Polityka międzynarodowa
nie jest meczem, w którym należy sobie wybrać ulubioną „drużynę” i jej gorliwie
kibicować, tylko swoistą szachownicą, polem gry interesów narodowych. Polska
klasa polityczna, z centroprawicą na czele, po raz kolejny zachowała się jak
„głupi Jaś” na posyłki Berlina. Jako państwo jesteśmy w tej grze pionkiem, choć
wyjątkowo głośnym i dumnym ze swojej nadgorliwości.
3. Niedopuszczalne jest kłamliwe, perfidne zarzucanie „rosyjskiej
agenturalności” wszystkim, którzy nie podzielają histerii rozpętywanej wokół
tematu ukraińskiego przez media głównego nurtu, w tym media największej partii
opozycyjnej. Obrzucanie kalumniami ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przez
naczelnego „GP”, Sakiewicza, to kolejny przejaw skrajnej podłości w wykonaniu
redaktorów tego medium. Sakiewicz, coraz bardziej kreujący się na nowe
wcielenie Urbana i Michnika, posunął się w ostatnich dniach wręcz do
sugerowania, że teksty niezłomnego kapłana niosą „takie cierpienia i
nieszczęścia jakie niesie agresywna propaganda Moskwy”. Stosowanie tak zafałszowanej retoryki nie tylko wobec
ks. Zaleskiego, ale wobec wszystkich, którzy upominają się o elementarną prawdę
historyczną, o godność narodową i o rozum w kształtowaniu stosunków
międzynarodowych, przypomina najgorsze wzorce propagandy PRL. Atakowanie
każdego, kto nie wykazuje hurra-banderowskiej postawy w sprawie Ukrainy, kto
opowiada się za wstrzemięźliwością i zabezpieczaniem przede wszystkim polskich
interesów narodowych, z „paragrafu moskiewskiego”, przeradza się w rodzaj
obsesji i prowadzi do wywołania u części patriotycznej opinii publicznej stanu
histerii, zastępującej myślenie polityczne.
Założenie, że Polska ma do wyboru albo być najgłośniejszym i najaktywniejszym
retorycznie (bo narzędzi faktycznych – ekonomicznych czy militarnych, nie mamy)
przeciwnikiem Moskwy w regionie, popierającym nawet banderyzm, byle
antyrosyjski, albo tej Moskwy wasalem, jest po prostu skrajnie głupie. Wskazywałoby
to, że Polska nie posiada żadnych własnych celów i interesów w polityce
wschodniej (politycznych, kulturalnych, historycznych, ekonomicznych, dot.
mniejszości polskiej itd.), a ma jedynie służyć za anty-Rosję. Oczywiście,
zachodnie ośrodki władzy zaprojektowały dla nas taką właśnie rolę
„nadgorliwca”, by samemu wypadać na tym tle „rozważnie”, a nadwiślańskie elity
polityczne, z opozycyjnym PiSem i jego organami prasowymi na czele, realizują
tę „misję” gorliwie. Ale nie ma to nic wspólnego z polską racją stanu,
stanowiąc zachowanie charakterystyczne dla pożytecznych idiotów. Zamiast zająć
zdecydowane ale spokojne stanowisko za integralnością terytorialną Ukrainy
(podważenie tej zasady, tak samo zresztą jak w przypadku Kosowa, powinno być
traktowane w Polsce jako zagrożenie) i zejść z pierwszej linii strzału w
rozgrywce między Waszyngtonem, Berlinem oraz Moskwą, pożyteczni idioci z PiS-u
i platformy kroczą prostą drogą ku katastrofie.
Solidaryzując się z niezłomnym, bohatersko antykomunistycznym ks. Tadeuszem
Isakowiczem-Zaleskim w czasie ataku ze strony naczelnego GP i jego
przybocznych, trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden, specyficzny element całej
sytuacji, będący swoistym „chichotem historii”. Oto w najbliższych dniach
delegacja środowiska „Gazety Polskiej” wyruszy na Węgry, by tam świętować
wspólnie z Bratankami kolejną rocznicę ich walki o niezawisłość, podobnie jak
delegacja Ruchu Narodowego będzie uczestniczyła w obchodach organizowanych
przez narodowy Jobbik. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że Węgry, które w
XX wieku doświadczyły nie mniej ucisku ze strony sowieckiej Rosji niż Polska,
pod wodzą Orbana prezentują w sprawie konfliktu na Ukrainie wspomniane już,
wstrzemięźliwe stanowisko, akcentując przede wszystkim kwestię ochrony praw
swojej mniejszości narodowej w tym kraju i zabezpieczenie swoich interesów na
odcinku wschodnim. Gdyby stosować do Węgrów te same kryteria i kalumnie,
którymi „Gazeta Polska” raczy Kresowian i narodowców, to trzeba by przyjąć, że
jadą tam po to, by powiedzieć Orbanowi w twarz: „jesteś moskiewskim agentem”. Zakładając,
że tak się nie stanie, trzeba będzie uznać, że epitety słane na krajowym
podwórku są jedynie elementem walki politycznej z niewygodnymi środowiskami.
Biorąc pod uwagę powyższe względy, apeluję do wszystkich prawych Polaków, do
patriotów, przywiązanych do wartości narodowych, ceniących poczucie narodowej
godności i szanujących prawdę – nie pozwólcie by po raz kolejny szczuto i
niszczono bohaterskiego kapłana. Zwracam się w tym względzie zwłaszcza do
środowisk kresowych – wykażmy jedność i stańmy razem w momencie, gdy jeden z
nas atakowany jest za to, że mówi naszym głosem i w naszej sprawie.
Robert Winnicki - autor jest Honorowym Prezesem Młodzieży Wszechpolskiej,
członkiem Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego i działaczem organizacji
katolickich, jego przodkowie wywodzą się z Kresów Wschodnich